jakikolwiek

5/23/2013

maj

Przed fizyka pisalam na http://constantlygratified.blogspot.com/2013/05/god.html krotko i ogolnie. Po krotce strescilam w mailach jak poszly matury i obiecalam tresciwie sie rozpisac.

Nic z tego. Bo oto po 4 latach z nieznajomego numeru odzywa sie moj ojciec i wzywa mnie na rozprawe rozwodowa w charakterze swiadka. Straszac policja stara sie wydobyc adres mojego pobytu w Warszawie. Za malo mialam nerwow w tym miesiacu. Za duzo mam tez czasu i kasy - bo bede musiala jezdzic ciupągami na rozprawy po 10h w jedna strone. (Grzywna za niestawiennictwo). Napewno czyni mnie to idealnym kandydatem na wakacyjna prace  ktorej tak potrzebuje.
Nawet teraz po tylu latach zerowania na mojej mamie nie moze sie rozwiesc jak normalny czlowiek, tylko wiesza psy na kazdym procz siebie i probuje odwrocic kota do gory nogami tracac czas i pieniadze innych ludzi. Jestem zla, jest mi smutno, rzucam w chmury "dlaczego to mnie spotkało?" "dlaczego teraz?". Muszę też przyszykować pozew o alimenty, bo kiedy mama uwolni się od ojca, nie pozostanie mu nic innego jak usiąść na moją od-dziadkową kasę.

To jak poszły matury? Na moje kalkulacje
chemia - straciłam 8 pkt+
biologia - straciłam 4/6 pkt+
fizyka - spierdoliłam doszczętnie. 

Bye, bye dreams, bye bye WUM.

4/27/2013

Jestem normalnełe


Czuję, że uwalę. Podobno to całkiem powszechne przeczucie. Całkiem normalne.
Ależ Warsawienne, większość osób na dwa tygodnie przed maturą myśli, że uwali. 
Próba tłumaczenia "ale w moim przypadku jest inaczej, ja naprawdę czuję" przypomina retorykę schizofrenika "ja naprawdę słyszę głosy, to wszyscy inni są nienormalni bo ich nie słyszą".
Naprawdę? I to dlatego piszesz dialog ze samą sobą o 5 rano?
Ya, anyways... good luck.

To ten moment. Świruję. Nawet przychodzi mi polaczkowa mądrość po szkodzie.
Gdybym tylko uczyła się więcej wcześniej. Klasyka gatunku.

4/21/2013

Potrafisz

"Wiem Warsawienne, czasami potrafię być skurwysynem:
"
Le Roomate

Nah, tylko troszkę ^_^ Ale bez tego byłoby nudno.

4/19/2013

Nie taki trafny wybór J. K. Rowling.

Skończyłam czytać nową książkę cioci Rowling. Nie do końca wiem co o niej myśleć. Miałam wobec niej wielkie oczekiwania. W końcu to Rowling, autorka Harry'ego Pottera. 

Miałam ją u siebie od dnia premiery w Polsce, dorwałam się do niej niemal od razu, jak tylko wytrzeźwiałam po imprezie. Pierwsze kartki przerzucałam z nadzieją, że już na kolejnej stronie przeczytam coś zajebistego. W końcu to Rowling! Z coraz większym zniecierpliwieniem czytałam opisy słonecznego Pagford i ropiejących pryszczy Andrew. Od czasu do czasu pojawiał się wzwód u jednego z bohaterów, trawka i dużo, dużo patologii społecznej. Po 70 stronie czułam się naprawdę zmęczona czytaniem. Na dniach próbowałam jeszcze dać jej szansę, jednak nie porafiłam się zmusić żeby pociągnąć książkę dalej. Chyba takie są uroki literatury fakultatywnej: nie ma przyjemności = nie ma czytania.

Skuszony nazwiskiem na okładce książki, wziął się za nią Le Boyfriend. Wysiadł przy 70 str. Poczytałam trochę Trafnego Wyboru przed Świętami, a później wysłałam książkę do teściowej, która po blisko 100 stronach uznała, że nie. Nie, nie, nie.

Mimo rozczarowania postanowiłam dać tej książce nie jedną, a nieskończenie wiele szans - dokładnie tyle ile trzeba żeby przewrócić ostatnią stronę. Myślałam: nie bez powodu w sieci tyle pozytywnych opinii o książce. 

Do 300 str. to była droga przez mękę. Później rzeczywiście zaczęła się akcja i nie mogłam się oderwać. Suma sumarum jestem zadowolona, że ją przeczytałam, końcówka była świetna, ale mimo to nie oceniam dobrze tej książki. Żeby zrozumieć całość znajomość tych pierwszych 300 stron jest naprawdę potrzebna. A jak można je przeczytać, skoro nie wiąże się to z żadną przyjemnością? 

I gdzie tu szukać winnych? Rowling nie potrafiła napisać interesującej fikcji bez fantastyki? wybrała zbyt przygnębiające tematy? czy może to wina tłumaczenia? 

Po sieci krążą zdawkowe komplementy o dojrzałości pisarki i jej książki. Temat rzeczywiście jest poważny, bohaterzy tragiczni, zakończenia nie można nazwać szczęśliwym, a całość jest bardzo realistyczna. Tylko że można było napisać to ciekawej (referuję do pierwszej połowy książki). 


4/18/2013

XXI już wiek

Dawno, dawno temu, kiedy ludzie przez pojęcie "okno na świat" rozumieli coś innego niż OS Windows:
Ucz się! A nie tylko na dwór i na dwór.

10-20 lat później, w tej samej galaktyce, systemie, planecie, w ogóle państwie i świecie:
A może byś tak na dwór wyszedł? A nie tak stale przy tym komputerze/ tele-1-wizorze, tele-2-wizorze, tele-1-fonie.

Zainspirowana wczorajszym spacerem. 

4/17/2013

Robaczki

"Zdarzyło mi się kiedyś zjeść takie robaczki jak wpierdalałem sobie kapustę z ogródka."
Le Boyfriend

4/13/2013

Moi przyjaciele mówią mi

♫♫A przyjaciół mam zaiste zajebistych. Ale to nie o tym.
Co robią młodzi ambitni (czyli ja :D) na miesiąc przed maturą?
3.
2.
1.
...

4/01/2013

Wsteczny

Zaczynając od truizmów: zmieniamy się przez całe życie. -_-' Ostatnio zauważyłam, że mam inny styl myślenia*, mówienia, pisania i zmiany te wcale nie są zmianami na lepsze. Ta cała akcja z maturą strasznie mnie uwsteczniła. 

*see? wtf "styl myślenia"? brzmi jak frazes ze stron typu "już dziś sprawdź swoje IQ"

Chciałam też w wolnym czasie napisać o tym jak podupadłam na zdrowiu. Tym psychicznym. Ale od kiedy wróciłam do dziadków na Święta poczułam się lepiej, dlatego nie będę przywoływać mojego użalania się nad "życiowym zakrętem" i wspominać dni pełnych zniechęcenia i płaczliwości. Go away Winter Blues!

3/31/2013

Chcę tylko wszystkiego

Sander's Theme b || drinking: cinzano asti spumante || a obok mnie kawałki jabłek z bitą śmietaną... dziadek i babcia rozpieszczają :3

Kiedy byłam jeszcze mała i chodziłam do liceum przeczytałam bardzo fajną książkę. (Na tamten moment mojego życia była bardzo fajna). Choć naiwna i mało ambitna, dostarczyła mi sporo rozrywki. There's no shame in riding 'gossip girl'. A później powstał popsuty sitcom, zaczęły się studia i skończyło się plotkarowanie.

Wczoraj spotkałam się z jedną z niewielu koleżanek jakie mam na świecie i jedyną jaką mam w rodzinnym miasteczku. Z radia leciał sobie jazz, a my rozłożyłyśmy się jak kociaki w  sypialni na piętrze :P I kiedy tak Sander opowiadała o tańczeniu nocą nago przy lini brzegu, olśniło mnie: Sander, moja długonoga Sander o ciężkich lśniących blond włosach jest Sereną! Kiedy tak emocjonalnie odbiera i tworzy świat, emanuje z niej światło, specyficzny entuzjazm, czasem przygaszony smutkiem jasnozielonych oczu. Zupełnie jak książkowa Serena! Dziewczyna u której kości miednicy mężczyźni krzyczą "jesteś boginią!". I chciałabym kiedyś sprawdzić czy mają rację. Ale może lepiej nie psuć czegoś, co jest dobre. Dzięki temu nie boi się przy mnie zasnąć naga. Nie boi się tańczyć bez ubrań i kąpać w morzu.

I tak sobie wykombinowałam, że moja Sander, Le Boyfriend i Christopher jedziemy do Paryża! Na dwa ciepłe, czerwcowe dni. Będziemy pić wino, zajadać się winogronami, śmierdzącym serem i chrupiącą bagietką. Czuję, że czeka na mnie coś pysznego w Les Deux Magots i wiem napewno że w czerwcu muszę tam koniecznie być. Najchętniej po prawej stronie Sekwany. A później krótka wyprawa do Prowansji i way back home.

3/26/2013

Poznaj moją dziewczynę

Najświeższe wiadomości z Wiednia:
Maciek umówił się z dziewczyną z chatu. Dziewczyna posługuje się nicknamem TRAMAL :DDDDDD


Laina :* 

Błędy

Moja droga po indeks WUMowski usłana jest błędami: takimi, których nie jestem świadoma i takimi o których już wiem. Przykład? właśnie popełniam błąd. Przed momentem skończyłam pisać jego drugi wers!

Drinking: Ice Tea
Smoking: Staff
Listening toYui 

Mood: Curious

Moim problemem jest nieustanne podejmowanie próby zrozumienia czegoś, a co za tym idzie, rozpisywania wszystkiego na prostsze elementy - i tak w kółko dopóki czegoś nie zrozumiem. Błąd. Nie mam 3 lat na 3 przedmioty. Mam rok na całość. I bardzo mały margines błędu.
Dlatego przestałam kultywować przyświecającą mi ideologię konfucjańską (It does not matter how slowly you go as long as you do not stop). Bo  w przypadku tych okoliczności (zakres materiału, forma egzaminu, klucz, możliwość poprawy za rok) nie stać mnie na kolejną gorzką lekcję.

Z doświadczeń studenta - wspomnienia

My, dumni posiadacze indeksów wymarzonych uczelni mówimy po pierwszym semestrze:
E? co tam matura!
Ja powiedziałam tak w zeszłym roku. "Pfff. Maciek, naprawdę myślisz, że osoba, która jest w stanie zaliczyć prawo gospodarcze może sobie nie poradzić z materiałem na poziomie licealnym?

Zwiedziona pychą(?) pomyliłam się. Pomyliłam się bardzo. 
Rzeczywiście tak było, że w latach mojej świetności przesiadywałam oporowo w bibliotece. W przeciągu tygodnia z każdego przedmiotu było blisko 200 stron do przeczytania (przedmiotów było kilka). A, że zajęcia to konwersatoria i że wejściówki były regularnym rytuałem, to nie można było się nie uczyć. Wtedy problemem nie była konieczność posiedzenia w bibliotece do 21. Wtedy problemem było wyrobienie się z materiałem do 21. Papier płonął pod długopisem.
Pamiętam egzaminy do których nauki nie starczyło już czasu. Wtedy, w akcie desperacji wybierałam easy way i jechałam ze skryptem przez (dajmy na to) 36h żeby zakuć, zdać, z... O dziwo, to też się sprawdzało. Wyniosłam z tego egz 3.5. Trochę wstyd, zawsze celowałam w 5, ale fakt, że w ogóle zdałam był najpiękniejszą niespodzianką. 
Wracając do "pomyliłam się bardzo". Na studiach robimy czasem kosmiczne rzeczy, ale na studiach wszystko działa inaczej:
1) Rozliczamy sie regularnie, na zajęciach (nie masz nic do powiedzenia? Dyżur!). I to jest fajne bo  mniejszy (tematycznie, nie objętościowo) zakres materiału przypada samokontroli. Jeśli ktoś zawalił w pierwszym tygodniu, zawsze może pójść na dyżur, poprawić temat  zaległy i być mistrzem kolejnego tygodnia.

W przypadku matur nie ma "następnego tygodnia", nie ma poprawy. Jest tylko kolejny termin - za rok.

2) Regularne rozliczanie się przynosi satysfakcję. Ośrodek nagrody  
W przypadku matur po drodze do celu nie ma satysfakcji, jest tylko zniecierpliwienie. Że coś idzie za wolno, że nie idzie wcale. I całe mnóstwo zmartwień. Także tych jeszczenieprawdziwych, gdybaniowych zmartwień.


5) Jeżeli student nie wie, że coś zawala, dostaje po dupie i już wie, że zawala. Nie może pójść dalej jeżeli się z czegoś nie wywiązał (jeżeli zostały nam jakieś dyżury, nie możemy podejść do egzaminu). Maturzysta jest panem swojego losu. To on ocenia siebie (przynajmniej do czasu final destination). Czasami zbyt przychylnie (oookeeeey, to to już mniej więcej umiem, dalej), a czasami popata w jakieś dziwne perfekcjonistyczne zapętlenie i po raz enty czyta coś czego nie jest pewien że będzie pamiętać i doszukuje się dziury w całym (spróbujmy jeszcze raz. X100) - tą drogą też się do nikąd nie dojdzie.

6) Studenci mają additional study speeda. Żyją szybko. Chciałam tutaj przytoczyć opis doby z III roku, ale trudno znaleźć miejsce w którym doba się zaczynała i kończyła. '3 ----'5 haha tak mi się teraz skojarzyło jakoś ^_^"
4:00 spać
8:30 wstać
9:45 zajęcia
15:00 koniec zajęć
15:15 jedzenie w biegu
16:00 BUW
21:00 spać
24:00 uczyć
4:00 spać
czasami, kiedy zostawałam na noc u Williama szliśmy przed północą do Hybryd, wracaliśmy koło 3, napieprzaliśmy, kładliśmy się spać i nikomu nie przeszkadzał 3h sen. Niezdrowo, pewnie szalenie wynieszczająco (długofalowo). Ale jakoś tak miło wspominam. To był speed. 

4) Student nie ma prawa zrobić wszystkiego. ZAWSZE jest jeszcze coś do przeczytania (literatura obowiązkowa>literatura zalecana>literatura costamcostam).

Maturzysta wie, że zostało za dużo materiału i za mało czasu. Ale zostały mu jeszcze dwa miesiące. Nie czuje stresu. Tego przyspieszającego stresu. Speed up old lady!

3) Konkurencja. W kontekście studiów mówi się o wyścigu szczurów. Tylko wyniki uniwersyteckie studenta A nie zależą od wyników studenta B. Te wyniki nie są względne. Tymczasem matura i indeks uczelni medycznej sprowadza się do  you're on of a million♪ (po 5 sec zaleca się wyłączenie zakładki :D) . Mieścisz się w. pierwszej dwusetce? Welcome, welcome my dear  boy.



Zdjęcie podprowadzone stąd

To tyle z wypunktowanych porównań. Już mnie męczą. I podoba mi się, że są niepoukładane po koleji. Znaczy kolei.
Nun, sind sie in der Richtigen Reihenfolge gemacht?


Kartka z zeszytu z chemii
Jakoś z miesiąć temu dotarła do mnie ważna rzecz. Robiło się już późno, równowagi reakcji nudziły i jakoś tam popadłam w thinking mood. Nie chce mi się przepisywać, więc wklejam. Nazwę to jakoś podniośle. Kartka z pamiętnika? W sumie to zeszyt do chemii był -_-. Ok. Kartka z zeszytu z chemii let it be. 
Morał z tego taki, że nie ważne jak długo przy czymś siedzimy. Nie ważne ile zadań zrobimy. Ważne żeby mieć wwyniki. Dlatego teraz idę w pamięciówkę (akurat dobrze się składa, bo zostały mi organy). Co do zadań: po prostu masowo je rozwiązywać.

Teraz nie mam za bardzo czasu, chęci, ani wprawy. Ale po maturach rozpiszę sposób pracy z poleceniami zadań maturalnych.

Tak naprawdę to mam teraz wielką ochotę zjeść grillowaną kiełbaskę. I poczuć zapach burzy. Od biedy deszczu.

I może w ogóle uda mi się rozruszać bloga, chociaż pewnie będą to opowiadania retrospektywne. Mam w bazie 36 zapisanych postów, z czego tylko 22 zostały opublikowane. Zazwyczaj kiedy zaczynam pisać "o mojej drodze do indeksu" (to taki ładny frazes), przypomina mi się, że poprzez pisanie zbaczam z tej drogi. Dlatego prawie nigdy nie kończę postów. A nieskończonych jakoś tak nie publikuję. A może wykorzystać to jako charakterystyczny element bloga? Dzięki temu, kiedy spojrzę na przerwaną notkę prz

3/25/2013

Zagrajmy

Chyba przez przypadek wymyśliłam nową grę towarzyską. Nazywa się "może Niemcy nie byli tacy źli?".

3/18/2013

Przykazania Leszka Kołakowskiego


  1. Mieć przyjaciół.
  2. Chcieć niezbyt wiele.
  3. Wyzwolić się z kultu młodości.
  4. Cieszyć się pięknem.
  5. Nie dbać o sławę.
  6. Wyzbyć się pożądliwości.
  7. Nie mieć pretensji do świata.
  8. Mierzyć siebie swoją własną miarą.
  9. Zrozumieć swój świat.
  10. Nie pouczać.
  11. Iść na kompromisy ze sobą i światem.
  12. Godzić się na miernotę życia.
  13. Nie szukać szczęścia.
  14. Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
  15. Z zasady ufać ludziom.
  16. Nie skarżyć się na życie.
  17. Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.
   (Polityka 18.09.2004,  dodatek  „NIEZBĘDNIK INTELIGENTA”)
  


2/19/2013

Bussy, bussy. Move on up!



Mniej więcej od października boję się, że nie zdążę. Czas przejść na plan 9-cio godzinnego napierdalania i rozliczać się w sposób: 

Mój drogi pamiętniczku, dzisiajzrobiłam:
- raidy w Vindictusie
- daily AP w Vndictusie(...)


2/06/2013

Oparcie

d Nine Inch Nails - Hurt (live 2002)b
Oparcie. Jedni go potrzebują:
- zapewnień o słuszności  decyzji
- zapewnień że dobrze wybrali
- zapewnień że są na dobrej drodze
- w chwilach wątpliwości
- w chwilach słabości
- kiedy pojawiają się przeszkody
- zainteresowania, chociażby "jak Ci idzie?"
- pomocy finansowej (wbrew pozorom nie powinno się jej bagatelizować; książki i ksera pochłaniają sporo środków, jeżeli ktoś dodatkowo decyduje się na walktrough z korepetytorem to uhuhu);

Czy oparcie jest potrzebne? Miałam napisać, że jedni go potrzebują, a inni nie; ale teraz jak tak sobie myślę, to dochodzę do wniosku, że każdy potrzebuje oparcia. Jedni mniej, inni bardziej. Chociaż u siebie zauważyłam coś dziwnego. Te zapewnienia z pierwszych trzech myślników niczego dobrego mi nie przynoszą: w żaden sposób nie pomagają (bo nie są magicznym sposobem zwiększania więdzy, której braków jestem świadoma), a tylko wprawiają w zakłopotanie (bo trzeba podziękować, a później tłumaczyć, że same aspiracje do nikąd mnie nie zaprowadzą bez porozumienia  z konsekwentnym i systematycznym działaniem). 

Pamiętam, że drugi największy zastrzyk energii dała mi wizja siebie na pierwszym roku. Na tym energetyku pojechałam najdłużej. Ten przyjemny zastrzyk endorfin pozwałał mi pracować efektywniej, pracować dłużej, spać krócej i nie odczuwać wysiłku. Później zwiększyła się tolerancja, przyzwyczaiłam się do pomysłu, doszedł balast w postaci pracy (i cudze problemy stały się moimi), eskalacja moich dotychczasowych problemów (ciągnące się już dekadę problemy z bezrobotnym ojcem) i entuzjam znika. Sporo mnie przytłacza i mimo że motywacja jest, to trudno zmusić się do rozwiązywania problemów napotykanych w drodze przez witowskiego. 

W ogóle czym właściwie jest motywacja? To nasz powód? Nasz main reason - ten który prowadzi do celu długodystansowego? Czy te hormony, które dawały mi takiego speeda i działały ad momentum?

Co by się nie rozwątkowywać, wrócę pomału do tytułowego oparcia. {Mam dziwne przeczucie, że wyjdzie z tego opowiadanie głupawe niczym opera mydlana}. Trzecim największym zastrzykiem były słowa przekazane mi z rozmowy, która odbyła się za moimi plecami między przerażoną mamą i ojcem chrzestnym. Mój ojciec chrzestny jest dla mnie największym autorytetem. I mój ojciec chrzestny będzie mile zaskoczony jeżeli dostanę indeks wymarzonej uczelni. PLASK, BUM, TRASK. Zamurowało mnie. Mój człowiek wielkich czynów we mnie wątpi?! Moja pierwsza,  prymitywna myśl brzmiała: ja mu pokażę! Godne pożałowania...

Co jest dla mnie oparciem? Ja. Moja niespokojna głowa. Le Boyfriend i nasze rozmowy do 2am o wzbogacaniu uranu. Le Boyfriend i nasz roomate, oboje olimpijczycy z chemii, studenci medycyny, bardzo pomocni, chociaż nieczęsto ich wykorzystuję. Mama, babcia i dziadek, którzy monitorują moje postępy i troszczą się o mnie :). Imienniczka z medycyny, która wyposażyła mnie w pokaźny pakiet materiałów do Biologii i Fizyki. Moi przyjaciele ze studiów, którzy wierzą, zachęcają i sprawdzają - mimo, że sami nie wybraliby dla mnie takiej przyszłości jakiej ja chcę dla siebie.



Jaki był pierwszy zastrzyk? Nigdy nie zapomnę. Ale nie mogę o tym mówić. Legal Beagle

2/05/2013

Spotted: BUW

Byłam z nimi od pierwszego dnia. Szczerze zadowolona - na początku. Później rozczarowana. Teraz zniechęcona i nielubiąca.

Strona na starcie zrobiła wrażenie: wielu sensownych, choć uszczypliwych spotterów,  komentatorów i oczywiście obserwatorzy - których liczba przekoczyła 10k. Już po pierwszym tygodniu istnienia Spotted: BUW informacje o statystycznej sile portalu zaczęły pojawiać się w mediach. Zastanawiałam się jak strona rozwinie się dalej. Czy opisy dłubiących w nosie dziewczyn wystarczą? A może do adminów będą napływać zdjęcia i filmiki? I jeśli tak, to jakie będzie mieć to dalsze skutki prawne i czy za miesiąc nie usłyszymy o Spotted w tvn24 z wypowiadającymi się zrozpaczonymi studentkami w tle:


"Byłam bardzo zdziwiona kiedy zobaczyłam swoje zdjęcie w Internecie."
"Powiedział,c że chce pójść tylko na kawę."
"Podsłuchałem jak on i jego chłopak postanowili wykorzystać innego chłopaka w swoich zabawach. No wie Pani, takich seksualnych."

Wygląda na to, że narazie niczego takiego nie będzie. Chyba za dużo w BUWie świadomych konsekwencji studentów prawa. Ale po kilku nocach w BUW dla SÓW studenci zdrowo przerazili mnie swoim jestestwem. Dziwni ludzie zaczęli tu przychodzić.

A co się zmieniło w samej bibliotece? BUWing zawsze był: studenci, którzy przychodzą do biblioteki żeby 4/6 godziny przesiedzieć na "przerwie" w CoffeHeaven sącząc kawę, pochodzić z kumplami po holu, w końcu zająć jakieś miejsce w czytelni, odpalić laptopika i pograć w Football Mngera. Nic nowego. Tylko że do tej pory jakoś niecpecjalnie rzucali się w oczy. Trzeba było się oderwać od książki i przyjrzeć żeby ich zauważyć. Dzięki Spotted (dzięki chłopaki, dzięki -_-) dziś stanowią większość wśród użytkowników BUWu. Nie trzeba nawet odrywać się od książek żeby wiedzieć że są, bo mimowolnie się ich słucha kiedy krążą parami między pułkami. W środku książkowej dżungli zaczęła odzywać się dzicz, a silentium można włożyć między bajki. I kiedyś opowiem: “Pamiętasz Panie Frodo jak fajnie było kiedyś w naszej bibliotece?”

Chyba jednak zainstaluje się na WUMie, tak dla świętego spokoju. Tylko szkoda, że nie będę mieć tych wszystkich podręczników i zbiorów do chemii, biologii i fizyki. W BUWie wszystko było pod ręką :(


1/27/2013

Koszmar

Przyśniło mi się, że dostałam pernamentnego bana w Vindictusie.


1/22/2013

Powiedz proszę, nikomu nie powiem

Ostatnio wpadł do nas kolega z politechniki po zwolnienie. Nie widziałam go od roku, kiedy to nasz kumpel zarzygał ścianę kuchni w mieszkaniu jego ą ę rodziców (cóż, zamiast nalewać trzeba było słuchać kiedy mówiłam, że bibmber po whiskaczu to zły pomysł). Wracając do wizyty,  kiepsko się rozmawiało. (Nawet Le Boyfriend był sztywny jak kij od szczotki). Typowa wymiana po roku niewidzenia:

Ja i LeB: Hey! so....now it's your turn to say somethin' -_-' żartuję ^_^ Tak naprawdę, to było to tak:
Ja i LeB: Oooo, wieki całe. Co tam?
K: Noooo, dobrze. U was?
Ja i LeB: Nooooo, też dobrze.
(i zaczęło się)
K: A Ty co teraz robisz? To już rok magisterek?
Ja: Mmm, no, powiedzmy. Mam sporo nauki, ale nie rozmawiajmy o studiach, to nudny temat.
K: A Ty nie miałaś gdzieś jeszcze do Chin na stypendium pojechać?
Ja: MMM, Nooo, powiedzmy. Nie rozmawiajmy o Azji.
K: No ale co się stało?
Ja: No wiesz, mieszkamy razem od ponad 2 lat, nie pojadę do Chin zostawiając go na rok samego. 
To moja wina. Zawsze bombarduję ludzi słowami (BFFs mówią o powodziach słowotoku). Kiedy ktoś do nas wpada lub w innych okolicznościah widuję znajomych znajomych staram się rozmawiać z każdym. Nigdy nie wiesz kiedy poznasz kogoś interesującego. Rozmawiamy o nich, o mnie, sieci wzajemnych interakcji. I chyba niepotrzebnie w tych rozmowach dzielę się pomysłami na życie, bo w takim roku jak ten po raz pierwszy nie chcę odpowiadać na pytania o studia, o to co robię, czym się zajmuję i jakie mam plany na przyszłość. 

Moje koło naukowe jeszcze się nie kapnęło, że zrezygnowałam ze studiów na MISHu. Dopóki zapraszam ich do siebie, opowiadam o moich pomysłach na konferencję (tematy bloków, lista gości), a później składają je na piśmie sygnowanym swoim nazwiskiem, to wszystko działa i nikt się nie orientuje. 
Ale wiedzą moi koledzy z grup ćwiczeniowych na Ekonomii i cała specjalizacja wschodnioazjatycka. Wschodni azjacji fajnie spekulowali kiedy dowiedzieli się że ubyło studenta. "Wyjeżdzasz na Tajwan?" "Będziesz studiować teraz w Japonii?" "Och kochanie, chyba nie wpadłaś, co?" "Ale wytłumacz mi raz jeszcze: dlaczego nie możesz studiować na dwóch kierunkach? Przecież jesteś MISHowcem, Ty już studiujesz na dwóch kierunkach". "Ah ustawa. I drugie studia płatne?" "To co to za kierunek ścisły?" "Powiedz proszę, nikomu nie powiem". 

To co zrobiłam, ... to jest szalone. To mój quest i po drodze do lauru nie chcę grona "na pewno Ci się uda", takiego, które zapewnia fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Nie chcę grona "Tym razem postawiłaś próg za wysoko", które próbuje upierdolić inicjatywę już na starcie. Żadnych cynicznych imbecyli którzy w razie niepowodzenia powiedzą "I told ya". Żadnych entuzjastycznie nastawionych kibiców, którzy w razie powodzenia zasugerują że wszystko przychodzi mi łatwo "A mówiłem? Tobie miałoby się nie udać?"
Prawda jest taka, że nic nigdy nie przyszło mi łatwo. Życie mnie nauczyło, że mogę się obijać i upierdalać, albo pracować i zbierać żniwa. To mój rok i moja ciężka praca. I mimo, że trenuje mnie dwójka olimpijczyków, to żadne z nich nie przekaże mi swojej wiedzy za pomocą myśloodsiewni. Mogą tylko potwierdzić albo skorygować mój tok myślenia przy rozwiązywaniu zadań. Myślenie i zapamiętywanie to moja działka, mój trud, moje wyrzeczenia i mój czas. I... tak bardzo chcę żeby to się udało. 

A swoją drogą, to jak można wyjechać na rok od swojego partnera?! Kwiaty (no przecież) muszą być regularnie podlewane. 


1/03/2013

Deklaracja v.1.2

Nie pamiętam jak to się stało, że zaczęłam myśleć o złożonej we wrześniu deklaracji, ani skąd się wziął cały ten strach. W każdym razie dotarło do mnie, że Sekretariat mojej szkoły  nie wystawił żadnych dokumentów, które potwierdzałyby złożenie przeze mnie deklaracji. Otrzymałam tylko werbalne zapewnienie pracownika sekretariatu, że moje dane znalazły się w systemie. Niepokoiło mnie, że w tak ważnej dla mnie sprawie mam zaufać słowu mówionemu.


Wobec tego zwróciłam się mailowo z pytaniem do OKE czy istnieje dostępny dla mnie sposób weryfikacji przyjęcia zgłoszenia do 7 lutego 2013? Departament organizacji OKE odpowiedział:

Powinna Pani zgodnie z Procedurami (str. 9) otrzymać w szkole kopię deklaracji z potwierdzeniem jej przyjęcia. Zasady te zostały wprowadzone właśnie dlatego, że zdarzały się przypadki zaginięcia deklaracji maturalnych. Proponuję zatem jeszcze raz pójść do szkoły i poprosić o potwierdzenie. Dyrektorzy szkół przesyłają nam informację o tym, kto przystąpi do matury po 15 lutego, a wtedy na złożenie deklaracji jest już za późno.

Jak to dobrze, że odpowiedź przyszła zanim wróciłam do Warszawy. Postanowiłam prosić Panią sekretarkę, aby nie traktowała sprawy osobiście i wytłumaczyć że cała sprawa znana pod kryptonimem „matura” jest (po prostu) dla mnie bardzo ważna.

Przyjeżdżam do szkoły i w sekretariacie okazuje się, że złożony przeze mnie plik dokumentów został opatrzony oczojebną karteczką z dopiskiem „matematyka rozszerzona”. WTH?! Przecież deklarowałam matematykę podstawową :c  Pani sekretarka wytłumaczyła, że mają problem z wprowadzeniem podstawy do Hermesa. 2h konsultowania się z OKE później odebrałam telefon od (poinformowanego już) sekretariatu. Okazało się, że:

O kurwa… Potrzebny plan B. 






1/01/2013

Nadgorliwy internista. Czy aby na pewno?

W miejscowości z której pochodzę na oddanie próbki do badań laboratoryjnych przychodzi się o 6.45-7.00, czyli na godzinę przed otwarciem ośrodka. Stoi przed wejściem i oczekuje przyjazdu pierwszej pielęgniarki. Dlaczego? Kolejka interesantów oczekuje w recepcji numerków, których przewidziano zaledwie 20 (ciekawi mnie skąd to ograniczenie i dlaczego akurat taka liczba, skoro liczebność populacji oscyluje wokół 16.5k). W ciągu tej godziny, przeszło godziny (-_-) można wysłuchać co ciekawszych informacji wymienianych przez znudzonych mieszkańców sennego miasteczka. O czym się rozmawia? Ano o wszystkim. Jednak gdy kończą się nowinki, zaczynają się opinie. A cóż li jest jest im bliższe niż ośrodek pod którego drzwiami stoją? :D i w tym moja zabawa.


Jest u nas nowo zatrudniony lekarz chorób wewnętrznych. W przeciwieństwie do swoich poprzedników
- przeprowadza bardzo szczegółowy wywiad
- wypisuje skierowania (nie wiem skąd u innych obawa przed zasięganiem opinii; to nie wstyd poprosić o konsultację)
- zleca badania, czyta, analizuje

Myślę, że…. taki powinien być każdy lekarz rodzinny, lekarz pierwszego kontaktu. Miła odmiana po niekompetentnych, placebujących tetrykach i młodych ambicjonalnie przerośniętych nie-dam-skierowania-sam-to-wylecze. Heh, to naprawdę zabawne, że coś, co powinno być standardem wzbudza we mnie „efekt wow” i tak się na blogspocie nim zachwycam.

A jednak nie wszyscy pacjenci są zadowoleni. Jest pewna grupa małomiasteczkowych dziadków, którzy najwidoczniej nie lubią być wypytywani, badani i chcą tylko swoich recept. Dla nich turbointernista nie jest już taki turbo. Dla nich jest nadgorliwym f l e g m a t y k i e m. Nihil novi, wszystkim nie dogodzisz.