jakikolwiek

1/01/2013

Nadgorliwy internista. Czy aby na pewno?

W miejscowości z której pochodzę na oddanie próbki do badań laboratoryjnych przychodzi się o 6.45-7.00, czyli na godzinę przed otwarciem ośrodka. Stoi przed wejściem i oczekuje przyjazdu pierwszej pielęgniarki. Dlaczego? Kolejka interesantów oczekuje w recepcji numerków, których przewidziano zaledwie 20 (ciekawi mnie skąd to ograniczenie i dlaczego akurat taka liczba, skoro liczebność populacji oscyluje wokół 16.5k). W ciągu tej godziny, przeszło godziny (-_-) można wysłuchać co ciekawszych informacji wymienianych przez znudzonych mieszkańców sennego miasteczka. O czym się rozmawia? Ano o wszystkim. Jednak gdy kończą się nowinki, zaczynają się opinie. A cóż li jest jest im bliższe niż ośrodek pod którego drzwiami stoją? :D i w tym moja zabawa.


Jest u nas nowo zatrudniony lekarz chorób wewnętrznych. W przeciwieństwie do swoich poprzedników
- przeprowadza bardzo szczegółowy wywiad
- wypisuje skierowania (nie wiem skąd u innych obawa przed zasięganiem opinii; to nie wstyd poprosić o konsultację)
- zleca badania, czyta, analizuje

Myślę, że…. taki powinien być każdy lekarz rodzinny, lekarz pierwszego kontaktu. Miła odmiana po niekompetentnych, placebujących tetrykach i młodych ambicjonalnie przerośniętych nie-dam-skierowania-sam-to-wylecze. Heh, to naprawdę zabawne, że coś, co powinno być standardem wzbudza we mnie „efekt wow” i tak się na blogspocie nim zachwycam.

A jednak nie wszyscy pacjenci są zadowoleni. Jest pewna grupa małomiasteczkowych dziadków, którzy najwidoczniej nie lubią być wypytywani, badani i chcą tylko swoich recept. Dla nich turbointernista nie jest już taki turbo. Dla nich jest nadgorliwym f l e g m a t y k i e m. Nihil novi, wszystkim nie dogodzisz.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz