jakikolwiek

1/27/2013

Koszmar

Przyśniło mi się, że dostałam pernamentnego bana w Vindictusie.


1/22/2013

Powiedz proszę, nikomu nie powiem

Ostatnio wpadł do nas kolega z politechniki po zwolnienie. Nie widziałam go od roku, kiedy to nasz kumpel zarzygał ścianę kuchni w mieszkaniu jego ą ę rodziców (cóż, zamiast nalewać trzeba było słuchać kiedy mówiłam, że bibmber po whiskaczu to zły pomysł). Wracając do wizyty,  kiepsko się rozmawiało. (Nawet Le Boyfriend był sztywny jak kij od szczotki). Typowa wymiana po roku niewidzenia:

Ja i LeB: Hey! so....now it's your turn to say somethin' -_-' żartuję ^_^ Tak naprawdę, to było to tak:
Ja i LeB: Oooo, wieki całe. Co tam?
K: Noooo, dobrze. U was?
Ja i LeB: Nooooo, też dobrze.
(i zaczęło się)
K: A Ty co teraz robisz? To już rok magisterek?
Ja: Mmm, no, powiedzmy. Mam sporo nauki, ale nie rozmawiajmy o studiach, to nudny temat.
K: A Ty nie miałaś gdzieś jeszcze do Chin na stypendium pojechać?
Ja: MMM, Nooo, powiedzmy. Nie rozmawiajmy o Azji.
K: No ale co się stało?
Ja: No wiesz, mieszkamy razem od ponad 2 lat, nie pojadę do Chin zostawiając go na rok samego. 
To moja wina. Zawsze bombarduję ludzi słowami (BFFs mówią o powodziach słowotoku). Kiedy ktoś do nas wpada lub w innych okolicznościah widuję znajomych znajomych staram się rozmawiać z każdym. Nigdy nie wiesz kiedy poznasz kogoś interesującego. Rozmawiamy o nich, o mnie, sieci wzajemnych interakcji. I chyba niepotrzebnie w tych rozmowach dzielę się pomysłami na życie, bo w takim roku jak ten po raz pierwszy nie chcę odpowiadać na pytania o studia, o to co robię, czym się zajmuję i jakie mam plany na przyszłość. 

Moje koło naukowe jeszcze się nie kapnęło, że zrezygnowałam ze studiów na MISHu. Dopóki zapraszam ich do siebie, opowiadam o moich pomysłach na konferencję (tematy bloków, lista gości), a później składają je na piśmie sygnowanym swoim nazwiskiem, to wszystko działa i nikt się nie orientuje. 
Ale wiedzą moi koledzy z grup ćwiczeniowych na Ekonomii i cała specjalizacja wschodnioazjatycka. Wschodni azjacji fajnie spekulowali kiedy dowiedzieli się że ubyło studenta. "Wyjeżdzasz na Tajwan?" "Będziesz studiować teraz w Japonii?" "Och kochanie, chyba nie wpadłaś, co?" "Ale wytłumacz mi raz jeszcze: dlaczego nie możesz studiować na dwóch kierunkach? Przecież jesteś MISHowcem, Ty już studiujesz na dwóch kierunkach". "Ah ustawa. I drugie studia płatne?" "To co to za kierunek ścisły?" "Powiedz proszę, nikomu nie powiem". 

To co zrobiłam, ... to jest szalone. To mój quest i po drodze do lauru nie chcę grona "na pewno Ci się uda", takiego, które zapewnia fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Nie chcę grona "Tym razem postawiłaś próg za wysoko", które próbuje upierdolić inicjatywę już na starcie. Żadnych cynicznych imbecyli którzy w razie niepowodzenia powiedzą "I told ya". Żadnych entuzjastycznie nastawionych kibiców, którzy w razie powodzenia zasugerują że wszystko przychodzi mi łatwo "A mówiłem? Tobie miałoby się nie udać?"
Prawda jest taka, że nic nigdy nie przyszło mi łatwo. Życie mnie nauczyło, że mogę się obijać i upierdalać, albo pracować i zbierać żniwa. To mój rok i moja ciężka praca. I mimo, że trenuje mnie dwójka olimpijczyków, to żadne z nich nie przekaże mi swojej wiedzy za pomocą myśloodsiewni. Mogą tylko potwierdzić albo skorygować mój tok myślenia przy rozwiązywaniu zadań. Myślenie i zapamiętywanie to moja działka, mój trud, moje wyrzeczenia i mój czas. I... tak bardzo chcę żeby to się udało. 

A swoją drogą, to jak można wyjechać na rok od swojego partnera?! Kwiaty (no przecież) muszą być regularnie podlewane. 


1/03/2013

Deklaracja v.1.2

Nie pamiętam jak to się stało, że zaczęłam myśleć o złożonej we wrześniu deklaracji, ani skąd się wziął cały ten strach. W każdym razie dotarło do mnie, że Sekretariat mojej szkoły  nie wystawił żadnych dokumentów, które potwierdzałyby złożenie przeze mnie deklaracji. Otrzymałam tylko werbalne zapewnienie pracownika sekretariatu, że moje dane znalazły się w systemie. Niepokoiło mnie, że w tak ważnej dla mnie sprawie mam zaufać słowu mówionemu.


Wobec tego zwróciłam się mailowo z pytaniem do OKE czy istnieje dostępny dla mnie sposób weryfikacji przyjęcia zgłoszenia do 7 lutego 2013? Departament organizacji OKE odpowiedział:

Powinna Pani zgodnie z Procedurami (str. 9) otrzymać w szkole kopię deklaracji z potwierdzeniem jej przyjęcia. Zasady te zostały wprowadzone właśnie dlatego, że zdarzały się przypadki zaginięcia deklaracji maturalnych. Proponuję zatem jeszcze raz pójść do szkoły i poprosić o potwierdzenie. Dyrektorzy szkół przesyłają nam informację o tym, kto przystąpi do matury po 15 lutego, a wtedy na złożenie deklaracji jest już za późno.

Jak to dobrze, że odpowiedź przyszła zanim wróciłam do Warszawy. Postanowiłam prosić Panią sekretarkę, aby nie traktowała sprawy osobiście i wytłumaczyć że cała sprawa znana pod kryptonimem „matura” jest (po prostu) dla mnie bardzo ważna.

Przyjeżdżam do szkoły i w sekretariacie okazuje się, że złożony przeze mnie plik dokumentów został opatrzony oczojebną karteczką z dopiskiem „matematyka rozszerzona”. WTH?! Przecież deklarowałam matematykę podstawową :c  Pani sekretarka wytłumaczyła, że mają problem z wprowadzeniem podstawy do Hermesa. 2h konsultowania się z OKE później odebrałam telefon od (poinformowanego już) sekretariatu. Okazało się, że:

O kurwa… Potrzebny plan B. 






1/01/2013

Nadgorliwy internista. Czy aby na pewno?

W miejscowości z której pochodzę na oddanie próbki do badań laboratoryjnych przychodzi się o 6.45-7.00, czyli na godzinę przed otwarciem ośrodka. Stoi przed wejściem i oczekuje przyjazdu pierwszej pielęgniarki. Dlaczego? Kolejka interesantów oczekuje w recepcji numerków, których przewidziano zaledwie 20 (ciekawi mnie skąd to ograniczenie i dlaczego akurat taka liczba, skoro liczebność populacji oscyluje wokół 16.5k). W ciągu tej godziny, przeszło godziny (-_-) można wysłuchać co ciekawszych informacji wymienianych przez znudzonych mieszkańców sennego miasteczka. O czym się rozmawia? Ano o wszystkim. Jednak gdy kończą się nowinki, zaczynają się opinie. A cóż li jest jest im bliższe niż ośrodek pod którego drzwiami stoją? :D i w tym moja zabawa.


Jest u nas nowo zatrudniony lekarz chorób wewnętrznych. W przeciwieństwie do swoich poprzedników
- przeprowadza bardzo szczegółowy wywiad
- wypisuje skierowania (nie wiem skąd u innych obawa przed zasięganiem opinii; to nie wstyd poprosić o konsultację)
- zleca badania, czyta, analizuje

Myślę, że…. taki powinien być każdy lekarz rodzinny, lekarz pierwszego kontaktu. Miła odmiana po niekompetentnych, placebujących tetrykach i młodych ambicjonalnie przerośniętych nie-dam-skierowania-sam-to-wylecze. Heh, to naprawdę zabawne, że coś, co powinno być standardem wzbudza we mnie „efekt wow” i tak się na blogspocie nim zachwycam.

A jednak nie wszyscy pacjenci są zadowoleni. Jest pewna grupa małomiasteczkowych dziadków, którzy najwidoczniej nie lubią być wypytywani, badani i chcą tylko swoich recept. Dla nich turbointernista nie jest już taki turbo. Dla nich jest nadgorliwym f l e g m a t y k i e m. Nihil novi, wszystkim nie dogodzisz.